O “gadzim mózgu” i megatrendzie, jakim jest neuromarketing w sieci

Do wczoraj żyłam w przekonaniu graniczącym z pewnością, że z dinozaurami i jaszczurkami łączy mnie tylko to, że Mała je uwielbia. A okazało się, że mam “gadzią” część mózgu…. Ba, żeby tylko ja! Podobno wszyscy ludzie ją mają. I w dużej mierze to właśnie dzięki tej niej wiemy jak zapewnić sobie przetrwanie, czując się przy tym jak najfajniej.

Ewolucja mózgu to temat rzeka. Najprościej mówiąc, dla autorów  książki Neuromarketing w internecie to całkowicie naturalne, że specjaliści od reklamy dążą do głaskania nas po tej najbardziej pierwotnej,  “gadziej główce”. Bo choć prócz “gadziego” móżdżku i pnia mózgowego mamy jeszcze śródmózgowie (którego nie mają gady) a nawet kresomózgowie (którego nie mają ani gady, ani nawet psy czy małpki) – to ostateczne decyzje podejmuje…  właśnie ten kawałek egocentrycznego gada w naszych głowach.

“Neuromarketing zajmuje się badaniem przebiegu decyzji zakupowych w ludzkim mózgu i możliwościami wpływania na nie” – specjaliści od reklamy wiedzą to już od ponad 10 lat. Ten megatrend najpopularniejszy jest w USA. Ale nie da się ukryć, że – bez względu na w jakim kraju mieszkamy – coraz więcej rzeczy i usług oraz informacji szukamy w sieci a nie w realu.

Neuromarketing w internecie – nauka (ewolucja mózgu) w służbie reklamy

Książka ukazała się nakładem Wydawnictwa Uniwersytetu Łódzkiego. Stąd wnoszę, że są podstawy naukowe, by traktować zawartą w niej wiedzę serio. Dla porównania – Neurolingwistyczne Programowanie Pamięci (NLP) przez środowiska naukowe często traktowane jest po macoszemu.

O co chodzi w cyfrowym neuromarketingu? Najprościej mówiąc o to, by zajrzeć do ludzkich emocji (a choćby i tych, których nie są świadomi) i projektować strony internetowe tak, by człowieka angażowały. Do czego? No do kupienia. Butów, klusek, wiedzy o szczepionkach, czego tylko chcesz… Wystarczy określić grupę docelową – bo wiadomo, że wszyscy nie wszystko kupią. I znać reakcje emocjonalne ludzi z grupy docelowej na elementy contentu (czyli wszystkiego co jest na stronie WWW).

A skąd naukowcy znają te reakcje? Dzięki EEG, analizie ruchu gałek ocznych, mimiki badanej przez czujne elektrody przyklejone do twarzy. Wykorzystują też rezonans magnetyczny i wiele innych urządzeń. To podobno lepsze niż przeprowadzanie ankiet wśród internautów. W ankiecie można naściemniać na odczepnego. A organizm ochotników, którzy w ramach badań będą gapić się na stronę WWW podłączeni do EEG czy innych maszynek – raczej powie prawdę. O tym, co budzi radość, entuzjazm, ciekawość, pożądanie a co nudzi, odstrasza, męczy…

Czy neuromarketing jest OK?

Autorzy książki Neuromarketing w internecie podchodzą do tego wszystkiego z naukowym dystansem. Na dowód, że neuromarketing działa – sypią przykładami z życia wielkich firm i start up’ów jak z rękawa (Netflix, Tinder, Pepsi, Uber i wiele innych). Dołączają wykresy, rysunki, tabelki. Starają się opowiadać w miarę przystępnie…

  • Że np. portale społecznościowe to neuromarketing w czystej postaci. Bo lubimy dostawać nagrody a lajki, komentarze czy udostępnienia sprawiają  to przecież nic innego jak nagrody, które sprawiają, że robi się miło.  Wcale nie muszą mi podłączać elektrod do twarzy żebym wiedziała, że na widok lajka szczerze się uśmiecham.
  • Że teraz oby tylko nie przegiąć z reklamą w mediach społecznościowych, bo zabiera przestrzeń do odbierania nagród…
  • Że storytelling, czyli opowiadanie historii to umiejętność, która naprawdę pomaga sprzedawać (lubimy fotki “przed” i “po”, prawda? Najprostsze przykłady to fotki: kiedyś – gruba, teraz – chuda. Przed metamorfozą i po metamorfozie. Programy typu: przed kuchenną rewolucją, w trakcie i po. Przykłady można mnożyć… Ale najbardziej przekonujące historie to takie, które się samemu przeżyło (kojarzysz bohaterów reklam, którzy syczą z bólu podczas jedzenia lodów, bo mają nadwrażliwe zęby?)
  • Że wszystkie branże mogą wykorzystać cyfryzację zamiast biadolić, że to ich dobije…
  • Że teraz tylko trzeba by wykombinować jak przez komputer czy telefon działać nie tylko na emocje ale i na możliwie jak najwięcej zmysłów jednocześnie. Zaangażowane zmysły to gwarancja, że konsument zapamięta ofertę na dłużej…

O, pewnie, że super by było poczuć przez kompa zapach tej nowej świeczki Woodland Road Trip od Yankee Candlee… Albo pomacać kaszmirowe sweterki. Ale co jeśli wtedy hakerzy będą nam mogli wpuścić do chałupy jakiś smród albo coś, co kaleczy?

Myślisz, że roboty obsługujące programy komputerowe mogą kiedyś nas znać lepiej niż my sami?

Literatura:

R. Pipsers, J. Rode, B. Fischer: Neuromarketing w internecie. Pozytywne doświadczenie klientów w świecie cyfrowym. Łódź 2021.