Wigilia w domu i w lesie

Dawno, dawno temu (a może nawet jeszcze i dziś się zdarza, że) gospodarze po wigilijnej kolacji szli do obór i stajni. Podzielić się opłatkiem ze swoimi zwierzętami. My gospodarstwa nie mamy, ale kupując marchewki na sałatkę jarzynową (tak, tę), wzięliśmy ich całą siatę. Żeby w wigilię zanieść je sarnom lub innym leśnym zwierzętom.

Konie lubią marchewki, więc stwierdziliśmy, że zwierzęta leśne potraktują te warzywka jak coś w rodzaju świątecznych słodyczy.

Nowa świecka tradycja

Tak naprawdę cały plan z tą wyprawą do lasu narodził się w ramach przerwania pewnej rodzinnej tradycji. Która polegała na tym, że już na tydzień przed świętami, należy podporządkować się pośpiechom, bólom serca, bólom dupy i w ogóle kłócić się, słabnąć, etc.

Uznałam, że moja córka nie musi pielęgnować tej tradycji. Że tego uczyć jej nie będę. I że w święta może być super fajnie, nie tylko na reklamach kawy i czekoladek.

Z siostrą podzieliłyśmy wytwórnią jadła. Sprawiedliwie. Siostrzeniec nałowił ryb w Norwegii, więc z karpiami mieliśmy ich smażonych ze 4 rodzaje. Śledzie w pietruszce i makowiec — uznane zostały za potrawy wigilii 2023. O dziwo, nasze tematy do rozmowy przy wigilijnym stole, zupełnie odbiegały od standardowych. Ani słowa o chorobach. O jedzeniu, owszem, było. O tym, jak Szcześcioipółletnia pisze litery i słowa, było, tak (w ramach rozmów o rodzinnych sukcesach). Ale ani o polityce, ani religii, ani problemach nie. O, o pracy było… tak. Ale o sporcie prawie nie (chwilkę o dudżo pogawędziliśmy). Przede wszystkim się wydurnialiśmy.

Wigilia w lesie

Uwielbiam wiersz Wigilia w lesie. Że i drzewa mają swoją wigilię

Najedzeni po korek, załadowaliśmy marchewki i opłatek do plecaka, po czym ruszyliśmy do pobliskiego lasu. Cóż, pogoda na pierwszy rzut oka nie była jakaś specjalnie magiczna… Dawno się ściemniło i raczej na pewno śnieg nie błękitniał tu o zmroku.

Kolorowi lasu daleko było do bieli. Mówiąc wprost: było ciemno, choć oko wykol. Padał deszcz ze śniegiem. Cisza sprawiała, że pierwszy raz w życiu usłyszeliśmy odgłos uderzania śniego-deszczu o lekko zmarznięte kałuże. Takie miękkie szeleszczenie. A kałuże były na szerokość wielkiej leśnej drogi, w której czołgi porobiły doły…

Szliśmy z pluszową świnką (gwiazdkowym prezentem). Ja — jak przed każdym ważnym wydarzeniem, cholera, cholera — pełna obaw będą o nas pisali w tabloidach, bo stanie się jeszcze coś gorszego, czego nawet ja nie jestem sobie w stanie wyobrazić… Skrzywienie zawodowe: wyobrażałam sobie tytuł. Szli z plecakiem pełnym marchewek do paśnika. I wtedy stało się TO. Albo: Dramat rodziny z Sulejówka. Dwa potężne łosie przerwały ich wigilijny spacer po lesie.

Ale przy paśniku okazało się, że jest w nim już siano. Przyjemnie mi się zrobiło. Ogólnie odetchnęłam z ulgą. Na tym sianie, Karol położył karteczkę opłatka, a Mysza porozkładała marchewki.

Och, żeby to była nasza nowa tradycja… Tylko bez czarnowidztwa, choćby w ciemną, leśną noc.