Czy tylko ja mam wrażenie, że samochody zastępcze to większe utrapienie niż udogodnienie? No, nie tylko ja, bo mąż ostatnio powiedział mi, że nasz znajomy Leszek, na widok umowy i zobowiązań dotyczących chuchania i dmuchania na samochód zastępczy powiedział: nie chcę… Jaki on był wtedy mądry!

Ta historia ma swój początek w wigilię Wigilii. Wysłałam męża po pieczarki. Jechał wolniutko naszą ulicą (łapał Pokemony dla Małej przy kapliczce Matki Boskiej, więc musiał jechać tak wolno jak tylko to możliwe, by aplikacja PojemonGo myślała, że idzie, a nie jedzie). W pewnym momencie okazało się, że wyjeżdżający (też bardzo wolniutko) ze swej posesji pan otarł się swoim samochodem o nasz. To znaczy, sęk w tym, że nie nasz, a służbowy… Dlatego ledwie widoczna ryska musiała zniknąć.
Jak się umawiać po samochód zastępczy
Już nie wspomnę, że maż trafił w samo centrum przedświątecznej nerwówki do sąsiadów – ona płakała, on tracił oddech, ich syn krzyczał (bo właśnie robił zakupy w Lidlu i wszystko to strasznie go wkurwiało). Na szczęście mąż nie dał się ponieść i przytomnie doprowadził do spisania jakichś oświadczeń, itp, itd. W związku z tym, że ten służbowy samochód trzeba było „wyklepać” (z tej ryseczki).
Minął blisko miesiąc, mężysko postanowiło załatwić temat do końca. Dzwoni pod numer firmy ubezpieczeniowej… I tu nie przesadzam: dzwonił 3 razy i 3 razy po 5 minutach rozmowy rozłączali się. Słysząc co się dzieje, już wstałam i robiłam rozgrzewkę mięśni, z nadzieją, że pozwoli mi do nich zadzwonić i powiedzieć co myślę o takich zwyczajach (uwielbiam to).
Niestety, oddzwonili. I kazali (sic!) przyjechać po samochód zastępczy. W najbliższy piątek, punktualnie o 8. rano.
Prawdopodobnie nie było opcji, by wyżebrać porę choć o kwadrans późniejszą, bo Karol tego dnia wstał przed 7 nad ranem i pojechał. Cały w stresie był z tego wszystkiego… o kwadrans za wcześnie.
Samochód zastępczy jak porsche
Okazało się, że decydując się na korzystanie z samochodu zastępczego, mąż podpisał pakt z diabłem. Pan podczas prezentacji auta zastępczego pokazywał mu zdjęcia każdej ryski (niewidocznej) na skodzie i że każda kolejna będzie wiązała się z surowym zadośćuczynieniem.
Ten czort chyba zaczarował mi chłopa. Wczoraj psiknęłam dzieciakowi na rękę płynem antybakteryjnym i jedna minikropla spadła na tapicerkę… Nie chcecie wiedzieć co się działo. Takiego ataku paniki u męża, jak go znam 11 lat nie widziałam nigdy wcześniej!
Ach, ten samochód zastępczy (choć wiele wskazywałoby na to, że to porsze z 2027 roku, którym jeździł Elvis, Michael i sama nie wiem kto jeszcze), to skoda.
Okazało się, że to nieporozumienie
A wczoraj dzwonił jakiś inny typ z pretensjami, że ten samochód zastępczy został wydany bezprawnie. Ponieważ samochód, który ma zastępować – jest JEZDNY. Właśnie tego określenia użył. I że gdyby nie był JEZDNY, to zastępczy by się należał, ale że jest JEZDNY, to się nie należy.
Nie kupował wyjaśnień, że jak stoi tydzień w warsztacie (na „klepaniu” ryski) to de facto jeździć nim się nie da. I teraz chyba wszyscy trafimy do pudła na dożywocie, bo jak wiadomo – z firmami ubezpieczeniowymi jeszcze nikt nie wygrał.
Piszę to wszystko ku przestrodze. Być może w innych firmach ubezpieczeniowych jest inaczej – nie straszą, nie zniechęcają, nie opierdzielają bez zdania racji, ale… mogą. I to bardzo. Na szczęście pojutrze samochód zastępczy znika z naszego życia raz na zawsze. Już drżę na myśl, że będziemy musieli sprzedać dom, bo pan z odbierający samochód, jakimś cudem zobaczy ślad po mini kropli płynu antybakteryjnego na tapicerce…
Najnowsze komentarze