Cytaty to teraz bardzo popularna forma wpisów na blogach i social mediach. Z jednej strony – dla podbicia zasięgów (przecież AI nie wypluje internautom cytatów, poprzekręca albo wymyśli). Z drugiej – również dlatego, że mogą pomóc uporządkować nam to i owo. Podczas rozmowy z kimś lub samą (samym) sobą.
Odkąd nauczyłam się czytać – podkreślam i zapisuję piękne zdania. Czasem takie z radą lub do przemyślenia. Albo po prostu dlatego, że autor doskonale ubrał w słowa zjawisko. Przed chwilą, na Fejsie wyświetlił mi się cytat, nad którym sobie dumam.
Między człowiekiem a człowiekiem jest zawsze dziesięć kroków.
Jeśli zrobiłaś (zrobiłeś) pięć kroków w jego stronę, a on (ona) nie — nie idź dalej w jego kierunku.
Przepisuję z pamięci, bo oryginał gdzieś się w czeluściach fejsa zagubił.

Mądry cytat, ale…
O ile rada zawarta w tym cytacie wydaje się całkiem fajna w przypadku relacji między dorosłymi, to… W przypadku dorosły – dziecko chyba nie. Czy to rodzic, czy opiekun, czy nauczyciel – musi tych kroków robić tyle, ile trzeba. Bez liczenia. Liczenie kroków w kierunku dziecka jest bez sensu. Tak sądzę.
Ale już nie wiem, jak to jest z dorosłym dzieckiem. Np. takim, jak Daniel Martyniuk, syn Zenka i Danuty Martyniuków. Który, choć sam jest ojcem – zachowuje się jak mocno bananowy i odklejony nastolatek (ostatnio awantura w samolocie, który musiał lądować, bo Daniel). Kiedy jakiś czas wcześniej nawygłupiał się na Insta, Zenek powiedział: „To się dzieje w milionach domów”. No raczej, że Daniel nie jest jedynym takim w Polsce (nawet jeśli jest jednym z najsławniejszych i najbogatszych).
Kiedy w grę z krokami wchodzi człowiek dorosły – mamy dwa wyjścia.
Pierwsze. Ustawić się w roli jego matki/ojca/cioteczki/wuja/nauczyciela/wychowawcy/terapeuty – i kroczyć, kroczyć, kroczyć, kroczyć ile wlezie. Choćby ten dorosły uciekał, darł się wniebogłosy, nie chciał naszych zupek, serca, dobroci, mądrości, niczego.
Rozglądając się po świecie, widzę, że wiele osób czerpie satysfakcję z takiego kroczenia. Wyobrażając sobie, że wreszcie dotrze, przekona do siebie, zmieni.
Ha. I czasem to się nawet udaje. Mówi się nawet: „chodził za nią, chodził i ją wychodził”, „chodziła za nim, chodziła i go wychodziła”. Na jakiś czas lub na zawsze – osoba krocząca w kierunku uciekającej – dogania, znosząc cierpienia, upokorzenia, odrzucenia nazywając to konsekwencją, żelaznym uporem, miłością życia, przyjaźnią nad przyjaźnie, etc.
I nie mieć do nikogo pretensji, jeśli ta relacja okaże się porażką. Pchałeś/pchałaś się, to masz, czego chciałeś/chciałaś.
Drugie: olać człowieka, który w naszą stronę kroczyć nie chce. Uszanować jego powody (nie wnikając, jakie są).
Tematy do rozmowy (z kimś lub z samym sobą):
- Czy w relacjach w ogóle da się policzyć kroki — i kto trzyma tę miarkę?
- Kiedy konsekwentne trwanie w relacji to siła, a kiedy — forma samozniszczenia?
- W czyją stronę robisz teraz kroki i co on/ona na to?
- Kto robi teraz kroki w Twoją stronę i co Ty na to?
- Kiedy warto odpuścić, a kiedy zrobić jeszcze jeden krok (mimo wszystko?)
- Dlaczego czasem łatwiej nam wyrobić normę 10 000 kroków ze smartwatchem, niż zrobić jeden w stronę kogoś ważnego?
Najnowsze komentarze