Tak, w 10. miesiącu roku dzieje się to, co działo się 10. dnia roku. I nie chodzi tylko o deszcze.
W pierwszych 12 dni stycznia notowałam różne okoliczności. Żeby potem sprawdzić, czy 1 dzień roku będzie wróżbą na 1 miesiąc roku, 2. dzień roku – na luty, itd.
10 stycznia był dość deszczowym piątkiem. 10 miesiąc roku – czyli październik – ma z nim wiele wspólnego.

Między zmęczeniem a odpoczynkiem
Tak, w październiku nastał balans między zmęczeniem a odpoczynkiem. Przede wszystkim dlatego, że mgła mózowo-pokowidowa zdaje się odpuszczać (kowid miałam w życiu dwa razy, mgłę za drugim razem, męczące).
I odpoczęłam. Październik – trzeci miesiąc bezrobotny. Trzeci i ostatni, bo dziś się okazało, że już od listopada mam pracę. Został tydzień i troszkę na odpoczynek, a potem znów nur w pisanie.
Pewnie, że najwięcej odpoczywać będę jak zwykle w stajni. Najbardziej przy Sonacie, słomie, sianie i plotkach.
Balans i bilans
10 stycznia ponotowałam o wdzięczności. Że lepiej myśleć o tym, co się ma, a nie o tym, czego się nie ma.
Miałam więcej czasu, żeby przekonać się, że ludzie, których mam blisko są mi bliżsi, niż sądziłam.
Z jednej strony topniała kasa, ale z drugiej – przybywało pełnych radochy dni. Ich apogeum – w październiku.
Sprawdziło się z:
- deszczami (tymi w domu i tymi, co przemaczały do suchej nitki)
- bardzo sensownym balansem (subiektywnie rzecz biorąc, czyli tak, jak powinno być).
- i docenianiem, ile ma się dobra.
A także z sezonem na ziemniaczane :D. I nie tylko, bo w październiku i gruszki, i śliwki i jabłka. I pierwszy raz w życiu zrobiłam taki pierogowo-krokietowy farsz z kiszonej kapusty. To wszystko jest takie jesienne i dobre…
Kiedy jest balans – to bilans sam wychodzi na plus.
Najnowsze komentarze